Inauguracja sezonu w Mosznej ( "TYGODNIK  KRAPKOWICKI" )  ...

 

... kompletny tekst oraz najnowsze zdjęcia w dalszej części artykułu.

     Zwykle już pod koniec lutego pojawiają się w Mosznej pierwsze szpaki, a więc wiosna i nowy, turystyczny sezon, "za pasem". Może wydawać się, że wkoło jeszcze głucha  ... cisza, gdy tymczasem w lokalnej turystyce zapowiada się prawdziwy przełom !

 

Już najbliższe "Święto Rozegranych Azalii " w Mosznej można będzie przeżywać o wiele bardziej intensywnie i swojsko, w scenerii wcale nie mniej atrakcyjnej, niż, np.: rozrywkowe sąsiedztwo monstrualnego "Blaszaka" na krapkowickim osiedlu XXX-lecia. Przy tak reaktywnej konkurencji, hrabiowski pałac, dla świętego spokoju, powoli, będzie musiał usunąć się w cień.
     Wybierając genialnie prosty sposób, opolski, samorządowy "management" skutecznie zadbał, aby nasi przesympatyczni goście, masowo zjeżdżający z okolicznych miast do Mosznej na relaksujący" łyk- end", nie poczuli się  już nigdy więcej boleśnie zdominowani przytłaczającym ogromem pałacowej architektury i  mogli sobie wreszcie spokojnie odetchnąć, poczuć się zwyczajnie, swobodnie, na luzie, podobnie jak na swoim trawniku przy wielkomiejskim osiedlu.

 

Można z góry przewidzieć, że tak bezcenne i sugestywne doświadczenie pozwoli im tym bardziej doceniać własne, dotychczas zupełnie ignorowane, otoczenie wielkomiejskiego blokowiska.

     Od tej chwili nie będzie już żadnej potrzeby poświęcania czasu na organizowanie rodzinnych wyjazdów do Mosznej oraz narażania się na dodatkowe koszty i trudy podróży, bo i po cóż ? Przecież każdy z mieszkańców miasta ma do wyboru w zasięgu ręki i to zupełnie gratis, mnóstwo niemal identycznie powielonych kopii osiedlowych plenerów. Tym sposobem, zupełnie bezszelestnie, zniknie nam z pola widzenia w Mosznej kłopotliwy problem masowej turystyki, natomiast pozostanie wyłącznie ta nasza, swojska, wymarzona, przez dziesiątki lat utrwalana i obrosła legendą, tradycyjna turystyka zdrowotna ( ... , to oczywiste, że tym lepsza im bardziej szalona i nieznośnie  nerwowa ).

 

     Tęsknota za patogennym unerwianiem profilu miejscowej turystyki okazała się żywiołem nie do opanowania, niszczącym i przebojowym. Zjawisko osiągnęło apogeum w ostatnich latach, znajdując swe ideowe i materialne odbicie w paradoksalnej i kosztownej inwestycji : budowie, ku własnej czci, nowego centrum poświęconego ( najprawdopodobniej ) terapii nerwic. Niemal każdemu z pobocznych obserwatorów tego zjawiska pozostał z jednej strony, swoisty podziw dla potęgi rozszalałej,
erupcji urzędniczej, rogatej  wyobraźni, a z drugiej, smutny proces finalnej rejestracji rozmiaru powstałych zniszczeń.

      Energia i środki zaangażowane w wykonawstwo urzędniczej inspiracji były i są przeogromne. Obecnie, realizacja inwestycji zbliża się do końca i dopiero od tego momentu można będzie wyraźniej dostrzec rzeczywiste, fatalne skutki jej marnego przygotowania, a przede wszystkim : pominięcia rzetelnych opracowań studyjnych, powszechnej konsultacji społecznej oraz kompletnej ignorancji uwag osób naukowo zajmujących się zagospodarowaniem przestrzeni parkowych, miejscowych rolników,
leśników oraz osób pamiętających nawet czasy hrabiego z doskonale zakodowaną wiedzą i ogromnym szacunkiem do parkowego starodrzewia.

      Proces powstawania projektu postawiony został na głowie, czyli : najpierw określono jego mglistą i ograniczoną wizję ( wyprowadzenia funkcji leczniczej poza pałac ), a dopiero następnie wybrano najlepszą ( ... zdaniem urzędników, bo najbliższą pałacu ), lokalizację  i na tej podstawie ogłoszono konkurs na opracowanie koncepcji zagospodarowania. Wpłynęły skromne dwie prace : wg. jednej Moszna powinna być koniecznie wypełniona golfowymi piłeczkami, wg.drugiej ( ostatecznie przyjętej ), funkcje lecznicze zostaną wyprowadzone z pałacowego szpitala w bliżej nieokreślone miejsce a pałac zamieniony zostanie
w luksusowy hotel.

 

Ostatecznego wyboru lokalizacji dokonano samowolnie, bez niezbędnej wiedzy o szczególnej charakterystyce i przeznaczeniu terenu, ponieważ podstawowy dokument i obowiązujące zasady, wskazała dopiero " DECYZJA O LOKALIZACJI INWESTYCJI CELU PUBLICZNEGO", którą wydano dwa lata później ( 2009 r.). Dokumenty zostały właściwie tak sformułowane, że nie mogły wpłynąć w najmniejszym stopniu na wywołanie chociażby minimalnego respektu dla bezcennej przestrzeni zabytkowego
parku, w którym zaprojektowano nieszczęsną  inwestycję. Konserwator zabytków sprawiał wrażenie figuranta - pozwalał ciąć wszystko po kolei, co tylko stanęło inwestorowi na drodze (  od naturalnie uformowanych kęp krzewów śródpolnych i obrzeża stawu, poprzez starodrzewie wierzby kruchej, dochodząc ostatecznie nawet do 200. letnich dębów - drzew wycięto w sumie ok. tysiąca, krzewów ... nikt nie jest w stanie policzyć ).

    Nie potraktowano przy tym  poważnie żadnej propozycji alternatywnej, uznając już od samego początku, lokalizację pawilonu w zabytkowym parku, pośrodku stawu, za najlepszą z możliwych i nie podlegającą dyskusji. Wszystkie zlecone i opłacone przez urzędy ekspertyzy, okazały się dla  tej lokalizacji zaskakująco korzystne, a ew. zastrzeżenia, które płynęły z zewnątrz, potraktowano, jako naiwne, złośliwe i niezobowiązujące.  Widać, że urząd zlecający ekspertyzy, po prostu : płacił i wymagał. Co dziwne, niektóre ważne procedury dopinano dopiero w ostatniej chwili, traktując je wyłącznie jako zabieg czysto formalny, ponieważ z góry zakładano dowolność w ich interpretacji ( czyli : robimy to,  co sami uważamy za stosowne i nikt nam nie przeszkodzi, np. : "rżniemy baobaba" stwierdził wykonawca w odpowiedzi na pytanie: " co będzie z niespotykanym, przeogromnym okazem wierzby białej - dwunastoramiennym "Zodiakiem" ( ...  wiekowy "Jożin z Bażin został pocięty i spalony na miejscu z całą, kruchą, wierzbową rodziną ).

      Tym sposobem inwestycja została jednak "przepchnięta" i ocaliła swą połataną podstawę ideową i formalno-prawną a obecnie, już jako obiekt, zdążyła nawet fizycznie zaistnieć w przestrzeni publicznej ( w pełnej gali ), budząc u wykonawców zachwyt, natomiast u zdecydowanej większości pozostałych obserwatorów : estetyczny szok, niesmak, a nawet zgorszenie.

 

     Dziś już wszystko wygląda na " pozamiatane ", chociaż wątpię, aby Hrabia Hubert, patrząc z cmentarzyka na obrazoburczą profanację tego miejsca, puścił ten wyczyn urzędnikom płazem, raczej sieknie ostrzem ... , tylko trochę cierpliwości.



Hubert i Franz von Tiele-Winckler'owie, kierując rozbudową siedziby rodowej i tworząc wspaniałe dzieło architektury krajobrazu, zaprezentowali nam równocześnie projekcję swej fantastycznie rozwiniętej wyobraźni, która swobodnie przekroczyła horyzont czasu i przestrzeni. Zaangażowali dla jej utrwalenia, najlepszych artystów i rzemieślników swoich czasów. Ten niezwykle  piękny i szlachetny przekaz kulturowy minionej epoki dla następnych pokoleń, utrwalony został na wieki i z pewnością przetrwa.

Cóż takiego, porównywalnie epokowego, stworzyli w takim razie i jaki przekaz zawarli w swym dziele nasi miejscowi urzędnicy oraz czym istotnym mogliby, przynajmniej, usprawiedliwić swą podstępną akcję wyważenia hrabiemu drzwi do lasu ( "włam" do posiadłości ) i tak koszmarną dewastację jej parkowego wnętrza ?

Antoni Markiewicz

29.01.2013r.

... mimo wszystko ...

 ... USZY  DO  GÓRY  !